|
[pagina]
Aneta Prymaka: Wielokrotnie oglądaliście Monty Pythona, zaśmiewając się do
łez, aż w końcu postanowiliście sami to zrobić? Czy początki spektaklu były
inne?
Adam Opatowicz, dyrektor Teatru Polskiego w Szczecinie, reżyser spektaklu:
Trochę inne. Oczywiście znaliśmy Monty Pythona, ale nie oglądaliśmy go
cholerycznie. Pięć lat temu śpiewaliśmy piosenki Brassensa w przekładzie Filipa
Łobodzińskiego i Jarosława Gugały. Z Łobodzińskim wybraliśmy 20 piosenek z
filmów Monty Pythona, on je przetłumaczył, a my zmontowaliśmy program. Nie
naśladujemy tu Anglików, oni są raczej inspiracją.
Kierowaliście się jakimś kluczem przy wyborze piosenek?
- Musiały być śmieszne i na takim poziomie abstrakcji, żeby można je było
zrozumieć. Śpiewamy np. serenadę weneryczną - w zwrotkach, jak w litanii,
wymieniamy najstraszniejsze choroby weneryczne, w refrenie - te same choroby po
łacinie.
W spektaklu wyśmiewacie, prowokujecie, bywacie obrazoburczy. Zdarza się,
że ktoś robi Wam awantury?
- Bywamy perwersyjni, okrutnie prześmiewczy, ale nie przekraczamy granic
dobrego smaku. Jednak do każdego występu przed nową publicznością podchodzę z
drżeniem serca. Na razie nie mieliśmy nieprzyjemności z niczyjej strony. Ta
prowokacja nie jest pusta - jest w niej dużo ironii i autoironii oraz dowcipu,
co razem tworzy miły klimat.
WSTĘP 12 ZŁ
© Archiwum GW, wersja 1998
Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl